sobota, stycznia 05, 2008

Kierownica ucieka misiowi


ciąg dalszy przygód pt. "Miś kierownicy ucieka" (2007 rokiem zamiany miejsc)

Z już nie tak całkiem nowymi pompką i kaskiem dotarłem do Oslo. Jeździmy tak sobie z moim rowerem po mieście, a ja tu widzę, że on, jak w tym kawale o trędowatym, powoli acz stanowczo, coś jakby mi sp... umyka. Ale od początku. Oto co wydarzyło się tuż zanim nauczyłem się wstawać rano i oszczędzać. Zostało mi więc już tylko nauczyć się pływać (rower wodny podobno się nie liczy...)


30 W SKALI BEAUFORTA

To, jak się tutaj jeździ, jest niesamowite. W mieście prawie wciąż są ograniczenia do 30 na godzinę, a jeśli można jechać szybciej, to, jak mówi znajomy Niemiec, i tak trafisz na Norwega, który nie przekroczy trzydziestki. Zdawałoby się więc, że pełna kultura. Ale ilość wymuszeń pierwszeństwa i przeróżnych dziwnych zachowań sprawia, że wciąż jestem tutaj przerażony. Myślę, że tak by wyglądała Formuła 1 w zwolnionym tempie, muszę to sobie sprawdzić.

Prawie w ogóle nie używają tu kierunkowskazów, w każdym razie nie wtedy, kiedy ma to jakieś praktyczne znaczenie. Kiedy ktoś staje na środku jezdni na wprost mnie, nie wiem, co się dzieje, a on chce skręcić - tylko nie używa kierunkowskazu. Dla odmiany, potrafią nagminnie świecić jeden kierunkowskaz, żeby tylko zaznaczyć, że nie skręcają w drugą stronę. Ma to sens tylko przy tramwajach czy autobusach, które stoją na przystankach. Albo miałoby to sens na rondzie, gdyby kierunkowskaz nie stanowił tam akurat absolutnej perwersji (lub też oznaki nieeprzystosowania kulturowego kierowcy obcokrajowca).

Nie używają kierunkowskazów, jeśli pas skręca tylko w prawo, czego pieszy na przejściu akurat nie wie. No ale po co ma niby wiedzieć, skoro jako pieszy ma wszędzie bezwględne pierwszeństwo. Podobno winę za wypadki ponosi tutaj zawsze kierowca. Muszą więc mieć oczy dookołą głowy... piesi wkraczają na jezdnię w każdym miejscu, bez zwracania uwagi, czy coś jedzie, rozmawiając, pisząc sms-y, zupełnie jakby byli jeszcze na pierwszej prostej do toalety. Samochody muszą być na to przygotowane - mnie, z - niedosłownie - topniejącymi hamulcami jest dużo ciężej na to - dosłownie - przystawać.

Wracając na rondo. Norwegowie lubią żarty o Szwedach i jeden z nich głosi, że znak drogowy ronda jest w Szwecji opatrzony tabliczką "max. 3 okrążenia". Ale to jednak Norwegia jest pierwszym krajem, w którym zobaczyłem wymalowane na asfalcie strzałki wskazujące kierunek jazdy na rondzie!


POMARAŃCZOWA AKCELERATYWA

Sygnalizacja świetlna to jeszcze inna historia. Jest tu umieszczona dodatkowo za skrzyżowaniem, co bardzo ułatwia życie kierowcom, ale jednocześnie ich rozwydrza. No bo nie muszą stać przed pasami, żeby widzieć swoje światła. Często więc wciskają się między pasy a skrzyżowanie albo ruszają z pasów. Tak poznałem nowe znaczenie "pasa startowego" (o proszę, znowu Formuła 1). Dodatkowo pomarańczowe światło stanowi jedyne znane mi na razie odstępstwo od ograniczeń prędkości - oznacza po prostu: "Przyspiesz!!!", co sprawdza się także doskonale na rowerze (i rzeczywiście, muszę tu jeździć dużo szybciej niż kiedyś, skoro baterie w ipodzie kończą się w pół godziny - a jak wiadomo, starczy ich na ponad 200 km).


BĘC-MARKING

Nauczony na Monty Pythonie nie wożę ze sobą pomidorów. To jednak wystarczało jedynie na miesiąc bezwypadkowej jazdy. 23 stycznia przewróciłem się na oblodzonym przejściu dla pieszych naprzeciwko Hard Rock Cafe. Po raz pierwszy przewróciłem się na rowerze w Norwegii. Po raz pierwszy przewróciłem się na rowerze w tym roku. W ogóle po raz pierwszy przewróciłem się pod Hard Rock Cafe. To tak, jak bym stał się mężczyzną. Dla uczczenia tej chwili zmieniłem sobie muzykę z Simply Red na Deep Purple.

Od tego czasu zacząłem się już przewracać częściej, co ma jednak ten szczególny walor, że już tylko w ten sposób udaje się zmienić tylną przerzutkę. Czekam w napięciu na upadek, obstawiając, na który bieg teraz - dosłownie - wypadnie.

I rondo po raz trzeci i - przepisowo - ostatni. Ciekawe, ile razy można się w Szwecji wywrócić na rondzie?


SPIS CUDZO-ŁOŻYSK

Rowerów jest tu oczywicie cała masa, tak stojących gdzie popadnie, jak padających gdzie się postoi. Po miesiącu jazdy i stania na śniegu, deszczu, lodzie i zawiei, strasznie zardzewiał mi łańcuch. Zacząłem się więc przyglądać rowerom, obok których stawiam swój i na szczęście okazało się, że one też mają zardzewiałe łańcuchy. Starając się na postojach jeszcze bardziej upodobnić mój rower do innych zapinałem go, zabierałem ze sobą lampkę, czasami siodełko. Szybko z tym jednak skończyłem - już podczas pierwszego wywlekania dętki z opony. To chyba jednak zbyt daleko idąca ostrożność.

3 stycznia pomyślałem, że muszę zmienić klocki hamulcowe. Pomyślałem o tym po raz pierwszy w Norwegii. Pomyślałem to po raz pierwszy w tym roku. Po raz pierwszy w ogóle o tym pomyślałem. Po raz pierwszy tak długo towarzyszy mi obsesyjnie jedna myśl (no dobra, może jednak nie po raz pierwszy). Odtąd moją mantrą stało się gardłowe ham... ham... ham... hamuj. W-deszcz właściwie mogę sobie podarować jazdę z-górki. W tutejszych warunkach poprzednie zdanie można spokojnie skrócić o flanki.


No i moczę wciąż tyłek, bo przecież nigdy nie miałem błotników. Rozglądam się więc za trykotami onetu, bo sam se błotnika przecież nie kupię - do garnka się go nie włoży. I vice versa - w rozgotowanym porze nie udaje się wykręcić gwintu.

Ale pracuję nad hamulcami z kokosa.


Niepohamowana Clodagh „nie dla obcisłych spodenek (spódnice to co innego)“ Rogers.