czwartek, września 17, 2009

NORGES LOVER (25) Jens we can! Sofa. Sen.

I po wyborach. Właściwie wynik mieści się w granicach błędu statystycznego nie tylko w odniesieniu do sondaży, ale i poprzednich wyborów. Doszło do nieznacznych przetasowań. Komentatorzy zwracają uwagę, że chociaż partia robotnicza uzyskała lepszy wynik, to stało się to głównie kosztem partii socjalistycznej, łączny wynik prawicy jest za to lepszy niż poprzednio i wpisuje sie jako tako w europejski trend ostatnich lat. Ogólnie scena norweska uległa dalszej polaryzacji a tzw. centrum i wszelkie mniejsze partie uzyskały bardzo niski wynik.

Partie kanapowe nie zdążyły więc zastanowić się nad sensem słów premiera Norwegii Jensa Stoltenberga, który rzekł przed wyborami: "Naszym wrogiem nie są inne partie, naszym wrogiem jest kanapa!".

Nie zaprotestował także nikt ze szwedzkiej Ikei, chociaż tutejsze media doniosły właśnie o tym, jak koncern wymyśla transakcje pomiędzy własnymi firmami, by uniknąć podatków (były doradca szefa Ikei wydał książkę).

Przeciwko mediom zaprotestowała za to największa przegrana tych wyborów, partia, której przed rokiem sondaże dawały zwycięstwo. Fremskrittspartiet (partia postępu, jak łatwo zgadnąć, w tym kraju oczywiście - na odwrót - prawicowa) poparcie jednak szybko straciła. Partia ta przez wielu uznana jest za ksenofobiczną - wyborcy głosowali często przeciwko niej (taki tut. PiS). Oskarżone o lewicowość media, inaczej niż w Polsce, nie idą wcale w zaparte. Co ciekawe, w tym roku Aftenposten po raz pierwszy stwierdził, że nie będzie otwarcie agitował za prawicą (a jest z nią historycznie związany), a lewacki Dagsavisen w dniu wyborów na całej 1. stronie opublikował odezwę: głosujcie na Arbeiderpartiet! Tak, ciszy wyborczej tu nie było z założenia. To uczciwsze.

Wybory odbyły się w poniedziałek, 14.09, ale także w niedzielę 13.09 (wszystkim, którzy optuja za dwoma dniami wyborów w Polsce, warto polecić pomysł z dniem wolnym i roboczym). Wcześniej przez kilka tygodni można bylo głosować poza miejscem zamieszkania. Nie dziw, że frekwencja przekroczyła 70% (chociaż była niższa niż poprzednio).

To, że u rządów pozostanie ten sam premier, z tą samą koalicją, jest w Norwegii wydarzeniem bez precendensu w ciągu ostatnich 16 lat. Dość rzec, że III RP jeszcze nie odnotowała takiego przypadku (20 lat).


W ławach (nie kanapach) sejmowych zasiądzie 169 posłów, w podziale (co ciekawe i rzadkie na świecie) regionalnym. Ze statystyk dotyczących nowego układu: 51 (prawie 1/3) parlamentarzystów ma nazwiska kończące się na -sen. Są wśród nich wszyscy reprezentanci północnego regionu Finnmark (5 mandatów).

Udział kobiet w parlamencie Norwegii nieznacznie wzrósł z 37 do 39% (66 na 103 mężczyzn). Stawia to Norwegię na 8. miejscu w świecie, po Rwandzie (56,3%), Szwecji (47%), RPA (44,5%), Kubie (43,2%), Islandii (42,9%), Finlandii (41,5%) i Holandii (41,3%), a ciut przed Danią (38%) i Angolą (27,3%). Średnia dla całego świata to 18,3%.

Kobiety stanowią dokładnie połowę klubu partii robotniczej - 32 z 64 osób. To jest dopiero realizacja wyborczych obietnic! Kiedy partie obiecują parytety płci, mówią tylko o miejscach na listach. A tutaj mamy przecież równowagę w wyniku! Wymaga to pełnego porozumienia pomiędzy partią a jej elektoratem, takiego, jakie potrafili wymóc tylko bolszewicy.


Tych, którzy już łączą kropki, uspokajam. Nie, kanapa w norweskim nie jest rodzaju żeńskiego (en sofa). Walka z sofą nie jest więc w żaden sposób przejawem męskiego szowinizmu.

Kogo wiec tak naprawdę miał na myśli premier? Pewnie chłopaków z najbardziej coolowej firmy Norwegii. Firma werbuje w gazetach zdjęciem kilku luźno ubranych młodzieńców, z laptopami, siedzących na sofie. Wielkie hasło: "Pracuj w najbardziej cool firmie Norwegii" ma mały przypis: "Rezultat badań przeprowadzonych wśród chłopaków na sofie".