wtorek, grudnia 01, 2009

NORGES LOVER (35) Bez popeliny

(rzecz o jednej ręce bandyty)

McDonald's wycofuje się z Islandii - cebula, która trzeba tam importować z Niemiec, podrożała podwójnie. Na szczęście cebulka na moich półkach wciąż stoi i kusi, w myśl "Jednorękiego Bandyty", śpiewanego przez Franka Kimono:
Tę maszyne karmię od wtorku
Czekam kiedy do mnie zagada

Znów bowiem, jak przez pół roku za pierwszym razem, we wtorki i czwartki pracuję przy wykładaniu towaru z magazynu na półki, w supermarkecie Meny. Wyjątkowo nie mogę napisać, że mój jest największy, ale to wciąż jeden z większych we wsi.

Kiedy wróciłem do Oslo, szefowie od razu zechcieli mnie w 6-osobowej ekipie do zadań specjalnych. Doceniają moją skrupulatność, chociaż nawet dla nich nadgorliwością są niektóre moje pomysły. Jak na przykład ten, by z każdą zmianą kursu funta przestemplowywać (albo docinać) wszystkie towary z wagą podaną w uncjach. (A chciałem się pochwalić ekonomicznym wykształceniem).

W każdy wtorek i czwartek pracujemy po co najmniej 6-7 godzin od 17. Do godz. 20 sklep jest otwarty i często trzeba pomagać klientom w znalezieniu produktu. Zawsze zaczynają od dziwnego pytania: "Pracujesz tutaj?". "A co, nie widać?" - myślę i odpowiadam grzecznie: "Nie, tak sobie popierdalam kartonami w miejscach publicznych, bo mnie wychowano bezstresowo".

Kończymy wykładanie towaru już po zamknięciu, po czym przystępujemy do "wypychania" towaru na półkach. Produkty mają być na właściwym miejscu, możliwie blisko skraju półki a etykietki mają równo "patrzeć" na klienta. To się nazywa 'facing' (nie, nie chodzi więc o perwersyjną praktykę z użyciem twarzy zamiast pięści).

Ja porównuję to do jednorękiego bandyty - muszę sprawić, by klient stając przy półce i widząc rządek takich samych wzorów, poczuł się, jakby coś wygrał. Wtedy najlepiej, żeby od razu zgarnął do koszyka całą półkę. Jak to ujął Franek Kimono:
Jednoręki bandyta
Urodzony w Las Vegas
Forsę bierze nie pyta
Jak sie za nią nabiegasz

Jako że badania wykazują, iż ludzie chętniej biorą rzeczy z pełnych półek, jeden uliczny butik typu Narvesen czy 7-Eleven każdego miesiąca wyrzuca tu jedzenie na ok. 20 tysięcy koron! Ja akurat, mając poczucie porządku, takiej ładnej półki bym nie naruszył. Znalazłszy się jednak po stronie podaży w tym beznadziejnym kieracie marketingu, cieszę się chociaż, że moja praca jest twórcza.

Własne ekipy "upychaczy" ma tutaj więcej sklepów. Czasem i ja zostanę wypożyczony na zastępstwo. Raz jeden szef przywitał mnie smutną informacją - że w nocy mieli włamanie. Nie zauważyłem, żeby wiele zniknęło - poza etykietami z cenami. Musiała to więc być próba usprawiedliwienia panującego w tym sklepie bajzlu. "Perfidni złodzieje pokradli etykiety" - miałem sobie pewnie pomyśleć.

Przypomina się, jak kiedyś sprzątaliśmy tak pewnej nocy Kaufland we Frankfurcie nad Odrą. Ale była to najzupełniej nieprzemyślana akcja. Nie pamiętam, żebym wiedział dokładnie, co miałem robić, a pracujących ze mną była cała masa. Kłębiło się tyle ludzi, że sklep wyglądał jak w szczycie. Od razu ktoś z doświadczeniem podszepnął mi, by zgarnąć do koszyka kilka różnych produktów i chodzić po sklepie, udając, że odkładam je na miejsce. Większość robiła to właśnie.

O efektywność pracy zadbali jednak Polacy, wynosząc tej nocy chyba z połowę sklepu. Zostało więc mniej do sprzątania. Niejeden wyszedł w butach prosto z półki. Ja wtedy ukradłem tylko prezerwatywy, bo to przecież jedyna gwarancja ich 100-procentowej skuteczności (wiadomo: kradzione nie tuczy).