piątek, sierpnia 15, 2008

NORGES LOVER (15) I. Kant: „Get no satisfaction“

Powinienem brać nadgodziny za czytanie korespondencji na korytarzach. Nie, nie, wcale nie jestem wścibski. Tutaj jest tylko taka praktyka, że jak się do kogoś napisze kartkę, to kładzie się ją pod drzwiami albo wciska tak, żeby każdy mógł przeczytać. No a kiedy widzę tekst, mam powody podejrzewać, że to do mnie - od klienta, któremu powinienem dostarczać gazety. Nie raz tak było, choć częściej stawałem się mimowolnym świadkiem czyjejś prywatnej korespondencji. I tak, jak każdy, mogłem przeczytać, że jej było dobrze i dziękuje, i że odezwie się, jak tylko Czesław (po ichniemu to było Christian) znów wyjedzie w delegację.

Albo jedna studentka pisze drugiej na drzwiach, że to nie jej wina, iż ta jest dziewicą. Wiadomo, temu to ponad wszelką wątpliwość winni są mężczyźni!

Na dworcu dopadł mnie akwizytor jakiejś podróby viagry. Też coś, żeby tak w biały dzień, do czego to doszło! Chciał się umówić na spotkanie, by omówić „moją sytuację“ (!) - tak to nazwał! Na koniec jeszcze wcisnął mi wizytówkę. Ciekawe, jaki bałwan to kupi - z taką nazwą („Manpower“).


Ja, po ubiegłorocznych perypetiach wieku średniego, nie mam już co narzekać. Spotykam tu wiele przemiłych kasjerek - a mam już na nie stały sposób. Po pracy robię szybkie zakupy i przy kasie pytam o największy rozmiar prezerwatyw. Wystarczy wtedy stwierdzić, że nie, no nie, że to za małe, a kasjerka już sama przejmie inicjatywę. Nad ranem nękany jej skonfudowanym spojrzeniem wyjawiam, że te prezerwatywy to ja wysyłam dzieciom w Afryce. I wtedy jest już moja, bo wielkie to mężczyzna musi mieć przede wszystkim serce.

Czy dzwonią następnego dnia, nie wiem. Trzeba by zapytać panią w zachodniopomorskim Urzędzie Marszałkowskim, do której numer im podaję (a niech się cieszy, że inwestorzy walą drzwiami i oknami).


Przy kasach znalazłem idealne lizaki na podryw. Tutaj pomyślą o wszystkim. Ale nie mogę zdradzić koncepcji - w końcu część targetu umie już czytać! Powiem tylko, że noszę je zawsze przy sobie, także już takie napoczęte, żeby w razie potrzeby oszczędzić lizania.

Nadchodzi czas narodzin mojej żony, jeżeli pójdę w ślady Helmuta Kohla, który wziął niedawno ślub. Ślub wziął także kapitan wicemistrzów Europy, Michael Ballack - z kelnerką, która z początku nie zwracała na niego uwagi. Z tym źródłem inspiracji wyszukałem sobie własną kelnerkę - Szwedkę. Absolutnie nie zwraca na mnie uwagi - wszystko idzie więc zgodnie z planem!

Ale tak naprawdę to ja wciąż czekam na tę jedną jedyną, która mi zaśpiewa: „do pracy nie mogę puścić cię, nie, nie, tam tyle kobiet i każda w myślach gwałci cię...“ (wiadomo, pani Larsen i blokująca windy ekipa „Obcych“). Któregoś upragnionego dnia klatka, do której wejdę, okaże się złota...