sobota, listopada 20, 2010

Bucalala!

Jeden maszynista już plynnie mówi po polsku. Nauczył się, przez 15 lat jeżdżąc na linii Berlin-Kostrzyn. Trzeba było nie szlajać się po wykładach, kiedy studiowałem w Niemczech - myślę sobie - tylko nie wysiadać z pociągu, a bym teraz płynnie mówił po niemiecku.

Moja wątpliwość daje się łatwo wyczuć. - Co właściwie robi się po kulturoznawstwie? - zagaduje mnie ankietujący ze mną Claus. Odpowiadam: - Widzisz przecież, że ankietuje w pociągach!

Polski humor jest jeszcze czarniejszy od angielskiego, kwituje Claus, po czym chwali się, że jest z Hannoveru, miasta od wieków związanego z dynastią panującą w Zjednoczonym Królestwie. Humor też mamy, mówi, podobny, ale Polaków to i Monty Python nie przebije - przyznaje (czyżby znał Wilq'a?) Odtąd przerzucamy się dykteryjkami o jego nasłynniejszej krajance, królowej Wiktorii i mojej - carycy Katarzynie.

Stwierdzam wreszcie, że Niemcy też się lubią pławić w absurdzie, tyle że nie potrafią tego opisać. Dlatego Anglicy i Polacy będą im zawsze potrzebni. Weźmy przykład, gdy w czasie I wojny światowej dom panujący w Zjednoczonym Królestwie zmienił nazwę - była w końcu niemiecka, a z Niemcami trwała wojna. W tym samym czasie podobnie postąpiła inna rodzina książęca. Poprzez małżeństwo królowej Elżbiety II rodziny się połączyły i stoimy dziś u progu dynastii o jakże drewnianym, szlachetnym brzmieniu Windsor-Mountbatten. Jakże lepiej od blaszanej Sachsen-Coburg-Gotha-Battenberg!

Jak widać, mam podczas ankietowania wiele możliwości, by spełniać się w wyuczonym zawodzie. A jest o czym rozmyślać, kiedy się mija 37 stacji! Na razie wspomniałem tylko o jednej nazwie miejscowości.

Weźmy taki Neubrandenburg - miasto założone na wzór Brandendurga. Na tych ziemiach było to dość powszechne. Na wzór Stettina powstał Neustettin, a Berlina - Neuberlin (Klein Berlin). Dziś oba nazywają się Szczecinek i Barlinek. Zastanawiam się więc, jak mógłby się nazywać Neubrandenburg, gdyby znalazł się w granicach Polski. Wychodzi, że niechybnie: Brandenburżek. Mało poważnie, co? Za to gdyby skolonizowali go Wikingowie, pewnie stałby się Nowym Björkiem!

Zgodnie z etykietą, Lalendorf to wieś. Ale z etykietami przecież trzeba uważać, bo można się dać zaskoczyć, w takim np. Düsseldorfie. Na szczęście Lalendorf to obietnica z podwójną usługą krycia: to tu wsiadają i wysiadają najudańsze lale na trasie. Gdzie jadą? A dokąd mogą jechać wiejskie lale, jak nie do miastowych buców? W Polsce rozgorzała dyskusja między „zwolennikami“ Mysłowic i Paczkowa, a ja myślę, że w zapowiadanym 16. odcinku swoich przygód Wilq trafi właśnie tu, do Bützow.

Być może odpyka na swojej mandolince: A może byśmy tak najmilsza wpadli na dzionek do Bucowa?.

Do mnie to już piszcie na Buców!